Rozdział 3: Przyjaciele od siedmiu boleści
Powoli, otacza cię, niby przyjaźnie, na chwilę. Zostaje dłużej, odtrąca to co wspaniałe dla ciebie. Błagasz, prosisz by odeszła. Nocami płaczesz rzewnymi łzami. Próbujesz ją zniszczyć. Ale gdy ona cię dopadnie możesz się nie wykaraskać. Lepiej już się z nią zaprzyjaźnić niż uznać za wroga skoro nie ma nikogo innego. Podstępna i wredna - Samotność. - By Ana Ducane
Leżałam otulona w cieplutką kołderkę. Było dosyć wcześnie, więc rozmyślałam przed codziennym rytuałem wyjścia do okrutnego budynku, w którym ludzie nie życzą ci dobrze. Gdzie myślisz, że znasz ich, ale tak naprawdę nic nie wiesz. W miejscu, w którym twoi rówieśnicy udają. Są innymi osobami. Dają szczęście, a potem niszczą, tłamszą, zabijają ostatnie kawałki nadziei na cudowne życie. Jakby odrywać plaster, powoli. Czuć jak lepki papier odrywa ci się od podrażnionej skóry. Tak jest w tym budynku na pozór zwykłym. Budowli, zwanej szkołą.
Myślałam o sensie mego istnienia. Wyglądało na to, że moim przeznaczeniem było odwieczne szukanie szczęścia. To jak szukanie igły w stogu siana. Straciłam wszystko. Rodzice, nie, można by powiedzieć, że rodziców nie miałam. Wszystko co posiadałam oprócz dachu nad głową i żywnością sama musiałam sobie zapewnić. Moje zniszczone dłonie odmawiały mi posłuszeństwa po robieniu niewielkiej biżuterii, którą sprzedawałam na aukcjach. Po tym jak przenosiłam ciężkie paczki i skrzynki w okolicznym sklepiku. I wszystko po to by kupić podręczniki do szkoły i ubranie. Ten śmiech rówieśników. Ten moment, gdy czujesz się odrzucona, zażenowana i niechciana. I wyzwiska. "Niby taka bogata, a pracuje przy ziemniakach!". Szyderczy śmiech. Ból. Smutek. Żal. Wtedy, gdy osoby stojące po twojej stronie znikają, potem udają, że wszystko jest wspaniale. Gdy tracisz jedyną, ukochaną osobę.
Wyrwałam się ze świata zadumy. Otarłam słoną ciecz z policzka. Odgarnęłam kołdrę i z ociąganiem wyszłam z jaskini ciepła. Miałam na sobie tylko zwiewną koszulę nocną. Wzdrygnęłam się pod wpływem niskiej temperatury w pokoju. No tak. Przecież miałam ogromną dziurę w oknie. Wspaniale... Tylko kto pomoże mi to naprawić?
Podeszłam do komody i jeszcze raz podniosłam tajemniczą karteczkę. Nic mi te nazwiska nie mówiły. Westchnęłam z zażenowaniem.
Szybko przebrałam się w wytarte rurki i ulubioną bluzę, wzięłam ze sobą medalion. Nie mogłam go zostawić w domu, moja siostrunia na pewno by się do niego dobrała. Chwytając plecak i wcześniej zrobioną kanapkę z dżemem wyszłam z domu.
Doszłam do przystanku autobusowego i w nim ze smakiem zjadłam śniadanie. Całą podróż rozmyślałam nad znaczeniem tych nazwisk. Może to jakiś szyfr? A te osoby wypisane na tej kartce. Może gdy przyjrzę się ich życiorysom czegoś się dowiem? No cóż, zobaczymy.
Dojechałam do "więzienia" i weszłam do środka. Szybko znalazłam się przed wejściem do klasy. Osunęłam się przy ścianie i wyjęłam medalik. Zaczęłam go oglądać. Był podłużny, owalny. Wykonano go z nieznanych mi tworzyw. Jarzył się jaskrawo-błękitną poświatą. Na nim wygrawerowano fantazyjną czcionką napis "Hope is the only thing you have". Co za ironia. Otwierał się, a w środku były wyrazy napisane w nieznanym mi języku, co mnie bardzo intrygowało...
Podniosłam do góry głowę, rozejrzałam się po niewielkim korytarzu. Nie było Iness i Jane. Zauważyłam tylko grupkę moich klasowych znajomych, Jill, Prue, Samanta, Travis, Brandon, Carlise i Ashton. Wszyscy wesoło rozmawiali.
Niska blondynka o zielonych oczach, Sam, od razu zobaczyła, że na nich patrzę i podeszła, automatycznie schowałam medalik.
- Co tak tu sama siedzisz? - zapytała, za nią przyszła reszta gromadki.
- A z kim mam siedzieć? - uśmiechnęłam się słabo.
- Może z nami? W ogóle, od początku roku, z nami nie rozmawiasz, coś się stało? - nagle się mną zainteresowała.
- Od kiedy obchodzi cię to, co się ze mną dzieje? - odparłam z przekąsem.
- Ana, nie bądź taka, wyciągam do ciebie rękę, a ty? - usiadła obok.
- Blondyna ma rację - potakiwał Brandon uśmiechając się, blondyn o brązowych oczach, wysoki.
- Wyciągasz rękę, ale dziwi mnie to, że to robisz.
- Dlaczego?
- Od początku roku miałaś mnie gdzieś.
- Oj, nie prawda. Chodź z nami. Odprężysz się - mrugnęła.
Niepewnie poszłam za grupką. Choć było po dzwonku i zaraz miał pojawić się nauczyciel wyszlismy nieznanym mi, tylnym wyjściem. Stanęliśmy przy obmalowanej graffiti ścianie i usiedliśmy na dworzu, na schodkach.
- To tu znikacie podczas leckji - zaczęłam.
- Tak - odpowiedziała brunetka, Jill.
- Na historii nauczycielka traktuje łagodniej nasze zniknięcia - uśmiechnęła się Prue wyjmując papierosa.
Podała do mnie jednego.
- Nie palę, to znaczy przestałam - spojrzałam z odrazą na niewielki przedmiot w jej ręce.
- Jak sobie chcesz, ale nie możesz nas wydać - zaoponował Carlise - Ale może jednak?
- Nie, nie chcę - odwróciłam głowę by trujące opary do mnie nie dotarły.
- Słyszeliśmy, że straciłaś kogoś bliskiego - zaczął Ashton, piwnooki blondyn.
- Tak, ale nie chcę o tym mówić - ucięłam.
- Rozumiemy, ale wiesz szlugi, a i mamy trochę trawki, pomogłyby ci, zapomniałabyś o tym - uśmiechnął się chłopak.
- Nie, sory, przerabiałam już to i trafiłam do psychiatryka - spojrzałam na niego z krzywym uśmiechem.
- Psychiatryka? - zdziwił się.
- Pomyślcie co robicie.
- Nie będziesz nam mówić co mamy robić, wiemy co robimy.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, drwili sobie ze mnie. Wywróciłam tylko oczami i spojrzałam w inną stronę.
Usłyszeliśmy ciche, coraz to głośniejsze kroki. Stanęliśmy jak wryci. Grupka znajomych uciekła za załom muru rzucając na podłogę niedopałki. Zdezorientowana ruszyłam za nimi. Nieszczęśliwie potknęłam się o leżący na ziemi patyk. Oczywiście niezdarna Ana oczywiście musiała coś sknocić. Powoli wstałam ocierając kolano.
Za sobą usłyszałam szuranie nogami. Odwróciłam się zawstydzona.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy, papierosy, Ana, no ładnie, ładnie - powiedziała pani Cathie.
- Ale proszę pani, wiem jak to wygląda, ale... -
- Wszystko widzę, nie musisz tłumaczyć, do dyrektora - przerwała ucinając rozmowę.
Pociągnęła mnie za rękę i poszłyśmy do pana Wilsona. Zdenerwowałam się, oni uciekli, a teraz to wszystko to niby moja wina... Będę miała kłopoty, pięknie, mam ich przecież tak mało...
W gabinecie czekała mnie długa reprymenda od dyrektora jakie to palenie jest złe i tak dalej. Ja o tym wiem, bo paliłam po tym jak Christopher zniknął, miałam depresję. On był jedyną osobą, która mnie rozumiała, a straciłam go, więc zaczęły się papierosy, kokaina, marihuana, dewastacja, złe towarzystwo, ale zerwałam z tym, było trudno, ale się udało.
Z gabinetu wyszłam z wezwaniem rodziców i możliwością wyrzucenia ze szkoły, dowiedziałam się, że jeżeli jeszcze raz przyłapią mnie ze szlugami to koniec.
Byłam rozwścieczona, poszłam na lekcje. Weszłam do sali na lekcje biologi z panią Cathie. Rzuciłam zawistne spojrzenie grupce kochanych znajomych i zajęłam ostatnie miejsce przy oknie.
Przez resztę lekcji studiowałam kartkę i zauważyłam, że z nazwisk podanych gwiazd układa się napis "amnezja". Do głowy przychodziły mi różne scenariusze. Wiedziałam, że muszę się jak najszybciej udać do Welis.
Zbawczy dzwonek oznajmił nam, że to koniec pierwszej lekcji. Powoli ruszyłam do wcześniej nieznanego mi wyjścia do dnia dzisiejszego. Wyszłam i uciekłam z tego budynku. Znów. Wagary.
Wsiadłam do autobusu i pojechałam do Alei Gwiazd.
_____
Wiem, wiem, krótsze niż zwykle, ale mam chwilowe zaćmienie umysłowe, a przez tą wspaniałą pogodę jestem przeziębiona i ledwo żyję... Mam nadzieję, że to wam na razie wystarczy, następną część obiecuję dłuższą i pojawi się ona w środę, w ramach rekompensaty za długą nieobecność napiszę wcześniej.
Wybaczcie jeszcze raz kochani. c:
Miłego weekendu
Ana