wtorek, 18 lutego 2014

Przysięga rozdział 4

Rozdział 4: Ból nienawiści

   Smród spoconych ciał, drażniący wrażliwy nos wpychał się do nozdrzy. Ledwo wytrzymywałam stanie w zatłoczonym autobusie pełnym ludzi. Wszyscy patrzyli na mnie jakby na usta cisnęło im się pytanie "A ty nie w szkole?". Paliłam się ze wstydu. Znowu zrobiłam to, za co najbardziej się potępiałam. Moja silna wola nie była aż tak wytrzymała...
   Bezmyślnie patrząc się przez brudne, pełne smug okno, wyczekiwałam momentu, kiedy głos wydobywający się z głośników wypowie magiczne słowa "Stacja Hollywood Boulevard".
   Wreszcie z małych skrzyneczek wydobyło się wyczekiwane przeze mnie zdanie. Wyszłam łapiąc czyste powietrze. Przeszłam parę metrów i poszłam za biały budynek, restaurację "Carolinese"*. Był tam ślepy zaułek.
   Stały tam kontenery, kosze na śmieci, parę zdechłych szczurów i wychudzonych kotów. Brudne ściany prosiły się o natychmiastowe odnowienie. Jakby błagały o pomoc. Zawsze przechodziłam tamtędy z obrzydzeniem, ale to była jedyna droga do Welis. Podeszłam do ściany i w niepozornym wgłębieniu, wyglądającym na pęknięcie umieściłam medalion, uprzednio upewniwszy się, że nikt nie widzi tej operacji.
   W mgnieniu oka pojawiło się szare przejście. Szara dziura wypełniona niezliczoną ilością świateł w odcieni szarości. Kręciła się jakby ktoś mieszał mleko tworząc wir.
   Powoli wsadziłam do niej moją dłoń - weszła bez oporów. Potem druga, prawa noga, lewa i już nie było mnie w Hollywood. Dziura zamknęła się za mną z charakterystycznym kliknięciem, a do tego cichym dzwonieniem dzwoneczków.
   Wokół mnie panowała ciemność, trwało przeszukiwanie mnie czy aby na pewno nie chcę zniszczyć czegoś w Welis. Ochrona była niezwykle rozwinięta.
   Pomieszczenie, w którym się znajdowałam rozjaśniło się tysiącem jasnych światełek. Zamknęłam oczy. Światło oślepiało mnie niemiłosiernie. Miałam wrażenie jakbym się lekko unosiła, a jasna poświata powoli znikała.
   Stanęłam. Byłam na miejscu. Od razu do mojej głowy wpadły wspomnienia. Gdy pierwszy raz się tu pojawiłam byłam jak zagubione młode szczenię, które kompletnie nie wie co tu robi.
   Otworzyłam oczy. Przede mną roztaczała się urocza ścieżka prowadząca na szczyt góry, na której mieścił się Pałac, a obok niego były mieszkania innych Nadprzyrodzonych. Niektórzy mieszkali właśnie tu, a inni, tacy jak ja, mieszkali w świecie ludzie.
   Obok dróżki rozpościerały się rośliny o różnych właściwościach. Jedne potrafiły otruć, drugie sprawiały bezkresne szczęście. Magiczne diamenty i brylanty leżały na ziemi jako plon wysokich i majestatycznych drzew, które były pokryte jasnym, zielonkawym puchem zamiast liści. Biła od nich nieokreślona aura, dzięki niej czułam się jak w domu, ale to sprawiało również nieopisaną tajemniczość.
   Ruszyłam dróżką prosto przed siebie. Nikogo nie było wokoło co było tutaj rzadkim widokiem. Zawsze ktoś się tutaj kręcił, sadził nowe wspaniałe rośliny. Dzieci biegały, szalały, bawiły się na gładkich łąkach Welis. A teraz? Nicość, pustka, byłam tam sama.
   Niepewna skierowałam swe kroki w stronę Pałacu. Niesamowita cisza przeszywała mnie na wskroś. Słyszałam swoje kroki jakby dzwon bił, a serce trzepotało jak skrzydła lecącego tuż obok ptaka. Lekko przestraszona zaistniałą sytuacją ruszyłam jeszcze szybciej by znaleźć się wśród swoich.
   W mgnieniu oka znalazłam się przed ogromnym wejściem do Pałacu. Wyglądał jak wyjęty z bajki, majestatyczny, okazały i ogromny. Był zdobiony różnymi klejnotami. Jego kolorystyka była jasna i przyjemna dla oka.
   Wrota jakby mnie rozpoznały i automatycznie rozwarły się przede mną. Już z deka uspokojona wkroczyłam do środka. Cisza.
   Nie oglądając się za siebie pomknęłam na schody. Wdrapałam się na samą górę. Dalej nikogo nie było. Szłam powoli skradając się. Przeraziłam się. Nie było nawet strażników, którzy zawsze pieczołowicie wykonywali rozkazy i chronili dostępu do najskrytszych tajemnic Welis. Doszłam do końca korytarza gdzie mieści się gabinet, miejsce, w którym Corelin urządza spotkania i ustanawia najważniejsze reformy i prawa. Podeszłam do nich. Automatycznie zauważyłam białą kopertę przyczepioną do drzwi. Zdziwiona sięgnęłam po nią, otworzyłam i wzięłam lekko pognieciony zwitek papieru. Widniała na niej dosyć dziwna wiadomość:
"Witaj Ano,
Domyślam się iż czytając ten list jesteś zszokowana i przerażona. Otóż władca Sarri wysłał paru szpiegów do Welis. Wykradli bardzo ważne informacje. Wszystkiego dokonali tej nocy. Jednakże nie wszystko zostało przechwycone, więc resztki naszych tajemnic schowałem Tam Gdzie Nikt Nie Zobaczy. Niestety nie wiem co wiedzą, a czego nie. Z tego powodu wszystkich mieszkających w Welis Nadprzyrodzonych również ewakuowałem TGNNZ (Tam Gdzie Nikt Nie Zobaczy) w trosce oto by pozostali jeszcze w naszym świecie Sarrinowie nie wyciągnęli od nich cennych informacji. Nie mogą się dowiedzieć o tajemnej wiedzy, mocach i tym podobnych. Proszę Cię więc o szybkie opuszczenie Welis. Na Ziemi pewien agent mający ze mną kontakt będzie przekazywał Tobie treści powierzonych Ci misji, a także będzie pomagał w ich wykonaniu. Uciekaj czym prędzej stąd jeśli życie Ci miłe!
C."
  Ten list wzbudził we mnie mieszane uczucia. Miałam się spotkać z Corelinem by wszystko uzgodnić, a tu taka niespodzianka. Wykonałam parę kroków do tyłu i skierowałam się na schody. Zbiegłam po nich. Nagle przeraźliwy stukot przeszył dotychczasową ciszę. A potem parę centymetrów przed moją głową przeleciała złowroga, mordercza strzała. Odskoczyłam z przerażeniem. Bałam się. Nogi trzęsły mi się, a w głowie wirowały przeróżne myśli, układały mi się w różne czarne historie. Zginę, nie zginę.
   Sparaliżowana tkwiłam w tym samym miejscu przez parę chwil myśląc co dalej zrobić. Co jeżeli będzie tam więcej pułapek? Skąd to się wzięło? Kto strzelił? Po co?
   W sali rozbrzmiały ciężkie kroki jakiejś postaci. Powoli obróciłam się na pięcie by ujrzeć jego. Te same oczy, te same włosy, postura ta sama, styl ubrania identyczny. Tak, to ten chłopak.
- Witaj, znów się widzimy - zaczął zawadiacko poprawiając grzywkę.
- Tylko widzimy - odparłam opryskliwie maskując strach.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał.
- A co ty tu robisz?
- Zapytałem pierwszy.
- Przyszłam do... do kogoś, nieważne. A ty?
- Tajemnicza... - uśmiechnął się.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie.
- Nieważne co tu robię, a tak w ogóle jestem Patrick Casleen.
- Ważne, mów, pierwszy raz cię tu widzę.
- Nie powiesz mi kim ty jesteś?
- Oh, nie zasługujesz na tą wiadomość.
- Szacunku proszę. Ana? Ana Ducane?
- Może tak, może nie.
   Myślałam, że to jeden z tych agentów, przecież wszyscy inni zostali stąd ewakuowani.
- Czekam na odpowiedź.
   Doskoczył do mnie i niesamowicie szybko i zwinnie przyłożył mi niewielki nożyk do gardła.
- Mów!
- Bo co? Bo zabijesz mnie i stracisz cenne informacje? Jesteś lekkomyślny.
   Grałam na zwłokę. Tymczasem musiałam coś wymyślić by nie umrzeć, ale i nie skończyć u Sarrinów.
- W sumie to racja, ale wiedz, że jestem w stanie cię zabić, Nadprzyrodzeni z Sarri mają różne moce - uśmiechnął się uwodzicielsko.
  Wtedy zasadziłam mu kopniaka prosto w kolano. Lekko się zachwiał, ale mocniej mnie złapał w pasie i wyjął coś na rodzaj strzykawki z kieszeni.
   Modliłam się w myślach by nie stało się to o czym myślałam.
- Ale masz rację, nie chciałbym wyciągać informacji z mózgu umarlaka - roześmiał się.
- Ale też nie musisz tego robić.
   Zręcznie uniósł dłoń i wbił mi ostrą igłę prosto w rękę. Szybko odkręciłam głowę i spojrzałam na niego błagalnie. Wzruszył tylko bezradnie ramionami.
  Potem przed oczami ukazały mi się mroczki. Ciemność, pustka. Nie wiem co się potem wydarzyło.

* Restauracja została zmyślona przez autorkę, Aleja Gwiazd jest prawdziwa, ale budynki opisywane przeze mnie są wymyślone i nie ma ich w rzeczywistości.

______________________
Witajcie!
Wena jakby powróciła kochani, więc oto wyczekiwana część. Mam nadzieję, że nie jest aż taka zła.
A jak tam u was? Już po feriach czy dopiero zaczynacie? Mi się właśnie zaczęły. c:
Całuski
Ana

poniedziałek, 3 lutego 2014

Nothing compares to U

Hey,
od paru dni próbuję cokolwiek stworzyć i po prostu nie mam do tego serca. Nie wiem jak dalej pisać... Dochodzi do tego wiele szkolnych obowiązków, które okropnie mnie przytłaczają. Wena się skończyła i nie potrafię napisać. Jak już pojawią się nowe wersy od razu je kasuje, bo mi nie pasują...
Chyba muszę zawiesić bloga na jakiś czas. Wybaczcie, może nie jestem gotowa pisać? Sama nie lubię jak ktoś zawiesza opowiadania, więc domyślam się co teraz czujecie, oczywiście jeżeli mój potworek się wam spodobał...
Na ten czas poczytajcie blogi innych. Naprawdę warto, wasze także są niesamowite i pisane z ogromną pieczołowitością. Niektórzy posiadają wielką wrażliwość i talent (mówię to także o was, moi kochani c:).
Myślę, że to wszystko co chcę Wam powiedzieć.
Ana

czwartek, 30 stycznia 2014

Wonderful but cruel

Witajcie!
Wspaniała Melody z Doliny Zwiastunów wykonała dla mnie zwiastun mojego opowiadania. Zapraszam do obejrzenia. Mi osobiście bardzo się spodobał. Jest poruszający, prawdziwy i genialnie pasuje do mojego potworka. c:


+ Znów zawiodłam z opowiadaniem, miało być wczoraj, ale jakoś dzień tak szybko mi minął, że ja chcę już sprawdzić błędy, a patrzę na zegarek i widzę co? 00:00

Ana

sobota, 25 stycznia 2014

Przysięga Rozdział 3

Rozdział 3: Przyjaciele od siedmiu boleści


Powoli, otacza cię, niby przyjaźnie, na chwilę. Zostaje dłużej, odtrąca to co wspaniałe dla ciebie. Błagasz, prosisz by odeszła. Nocami płaczesz rzewnymi łzami. Próbujesz ją zniszczyć. Ale gdy ona cię dopadnie możesz się nie wykaraskać. Lepiej już się z nią zaprzyjaźnić niż uznać za wroga skoro nie ma nikogo innego. Podstępna i wredna - Samotność. - By Ana Ducane

   Leżałam otulona w cieplutką kołderkę. Było dosyć wcześnie, więc rozmyślałam przed codziennym rytuałem wyjścia do okrutnego budynku, w którym ludzie nie życzą ci dobrze. Gdzie myślisz, że znasz ich, ale tak naprawdę nic nie wiesz. W miejscu, w którym twoi rówieśnicy udają. Są innymi osobami. Dają szczęście, a potem niszczą, tłamszą, zabijają ostatnie kawałki nadziei na cudowne życie. Jakby odrywać plaster, powoli. Czuć jak lepki papier odrywa ci się od podrażnionej skóry. Tak jest w tym budynku na pozór zwykłym. Budowli, zwanej szkołą.
   Myślałam o sensie mego istnienia. Wyglądało na to, że moim przeznaczeniem było odwieczne szukanie szczęścia. To jak szukanie igły w stogu siana. Straciłam wszystko. Rodzice, nie, można by powiedzieć, że rodziców nie miałam. Wszystko co posiadałam oprócz dachu nad głową i żywnością sama musiałam sobie zapewnić. Moje zniszczone dłonie odmawiały mi posłuszeństwa po robieniu niewielkiej biżuterii, którą sprzedawałam na aukcjach. Po tym jak przenosiłam ciężkie paczki i skrzynki w okolicznym sklepiku. I wszystko po to by kupić podręczniki do szkoły i ubranie. Ten śmiech rówieśników. Ten moment, gdy czujesz się odrzucona, zażenowana i niechciana. I wyzwiska. "Niby taka bogata, a pracuje przy ziemniakach!". Szyderczy śmiech. Ból. Smutek. Żal. Wtedy, gdy osoby stojące po twojej stronie znikają, potem udają, że wszystko jest wspaniale. Gdy tracisz jedyną, ukochaną osobę.
   Wyrwałam się ze świata zadumy. Otarłam słoną ciecz z policzka. Odgarnęłam kołdrę i z ociąganiem wyszłam z jaskini ciepła. Miałam na sobie tylko zwiewną koszulę nocną. Wzdrygnęłam się pod wpływem niskiej temperatury w pokoju. No tak. Przecież miałam ogromną dziurę w oknie. Wspaniale... Tylko kto pomoże mi to naprawić?
   Podeszłam do komody i jeszcze raz podniosłam tajemniczą karteczkę. Nic mi te nazwiska nie mówiły. Westchnęłam z zażenowaniem.
   Szybko przebrałam się w wytarte rurki i ulubioną bluzę, wzięłam ze sobą medalion. Nie mogłam go zostawić w domu, moja siostrunia na pewno by się do niego dobrała. Chwytając plecak i wcześniej zrobioną kanapkę z dżemem wyszłam z domu.
   Doszłam do przystanku autobusowego i w nim ze smakiem zjadłam śniadanie. Całą podróż rozmyślałam nad znaczeniem tych nazwisk. Może to jakiś szyfr? A te osoby wypisane na tej kartce. Może gdy przyjrzę się ich życiorysom czegoś się dowiem? No cóż, zobaczymy.
   Dojechałam do "więzienia" i weszłam  do środka. Szybko znalazłam się przed wejściem do klasy. Osunęłam się przy ścianie i wyjęłam medalik. Zaczęłam go oglądać. Był podłużny, owalny. Wykonano go z nieznanych mi tworzyw. Jarzył się jaskrawo-błękitną poświatą. Na nim wygrawerowano fantazyjną czcionką napis "Hope is the only thing you have". Co za ironia. Otwierał się, a w środku były wyrazy napisane w nieznanym mi języku, co mnie bardzo intrygowało...
   Podniosłam do góry głowę, rozejrzałam się po niewielkim korytarzu. Nie było Iness i Jane. Zauważyłam tylko grupkę moich klasowych znajomych, Jill, Prue, Samanta, Travis, Brandon, Carlise i Ashton. Wszyscy wesoło rozmawiali.
   Niska blondynka o zielonych oczach, Sam, od razu zobaczyła, że na nich patrzę i podeszła, automatycznie schowałam medalik.
- Co tak tu sama siedzisz? - zapytała, za nią przyszła reszta gromadki.
- A z kim mam siedzieć? - uśmiechnęłam się słabo.
- Może z nami? W ogóle, od początku roku, z nami nie rozmawiasz, coś się stało? - nagle się mną zainteresowała.
- Od kiedy obchodzi cię to, co się ze mną dzieje? - odparłam z przekąsem.
- Ana, nie bądź taka, wyciągam do ciebie rękę, a ty? - usiadła obok.
- Blondyna ma rację - potakiwał Brandon uśmiechając się, blondyn o brązowych oczach, wysoki.
- Wyciągasz rękę, ale dziwi mnie to, że to robisz.
- Dlaczego?
- Od początku roku miałaś mnie gdzieś.
- Oj, nie prawda. Chodź z nami. Odprężysz się - mrugnęła.
   Niepewnie poszłam za grupką. Choć było po dzwonku i zaraz miał pojawić się nauczyciel wyszlismy nieznanym mi, tylnym wyjściem. Stanęliśmy przy obmalowanej graffiti ścianie i usiedliśmy na dworzu, na schodkach.
- To tu znikacie podczas leckji - zaczęłam.
- Tak - odpowiedziała brunetka, Jill.
- Na historii nauczycielka traktuje łagodniej nasze zniknięcia - uśmiechnęła się Prue wyjmując papierosa.
   Podała do mnie jednego.
- Nie palę, to znaczy przestałam - spojrzałam z odrazą na niewielki przedmiot w jej ręce.
- Jak sobie chcesz, ale nie możesz nas wydać - zaoponował Carlise - Ale może jednak?
- Nie, nie chcę - odwróciłam głowę by trujące opary do mnie nie dotarły.
- Słyszeliśmy, że straciłaś kogoś bliskiego - zaczął Ashton, piwnooki blondyn.
- Tak, ale nie chcę o tym mówić - ucięłam.
- Rozumiemy, ale wiesz szlugi, a i mamy trochę trawki, pomogłyby ci, zapomniałabyś o tym - uśmiechnął się chłopak.
- Nie, sory, przerabiałam już to i trafiłam do psychiatryka - spojrzałam na niego z krzywym uśmiechem.
- Psychiatryka? - zdziwił się.
- Pomyślcie co robicie.
- Nie będziesz nam mówić co mamy robić, wiemy co robimy.
   Wszyscy wybuchnęli śmiechem, drwili sobie ze mnie. Wywróciłam tylko oczami i spojrzałam w inną stronę.
   Usłyszeliśmy ciche, coraz to głośniejsze kroki. Stanęliśmy jak wryci. Grupka znajomych uciekła za załom muru rzucając na podłogę niedopałki. Zdezorientowana ruszyłam za nimi. Nieszczęśliwie potknęłam się o leżący na ziemi patyk. Oczywiście niezdarna Ana oczywiście musiała coś sknocić. Powoli wstałam ocierając kolano.
   Za sobą usłyszałam szuranie nogami. Odwróciłam się zawstydzona.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy, papierosy, Ana, no ładnie, ładnie - powiedziała pani Cathie.
- Ale proszę pani, wiem jak to wygląda, ale... -
- Wszystko widzę, nie musisz tłumaczyć, do dyrektora - przerwała ucinając rozmowę.
   Pociągnęła mnie za rękę i poszłyśmy do pana Wilsona. Zdenerwowałam się, oni uciekli, a teraz to wszystko to niby moja wina... Będę miała kłopoty, pięknie, mam ich przecież tak mało...
   W gabinecie czekała mnie długa reprymenda od dyrektora jakie to palenie jest złe i tak dalej. Ja o tym wiem, bo paliłam po tym jak Christopher zniknął, miałam depresję. On był jedyną osobą, która mnie rozumiała, a straciłam go, więc zaczęły się papierosy, kokaina, marihuana, dewastacja, złe towarzystwo, ale zerwałam z tym, było trudno, ale się udało.
   Z gabinetu wyszłam z wezwaniem rodziców i możliwością wyrzucenia ze szkoły, dowiedziałam się, że jeżeli jeszcze raz przyłapią mnie ze szlugami to koniec.
   Byłam rozwścieczona, poszłam na lekcje. Weszłam do sali na lekcje biologi z panią Cathie. Rzuciłam zawistne spojrzenie grupce kochanych znajomych i zajęłam ostatnie miejsce przy oknie.
Przez resztę lekcji studiowałam kartkę i zauważyłam, że z nazwisk podanych gwiazd układa się napis "amnezja". Do głowy przychodziły mi różne scenariusze. Wiedziałam, że muszę się jak najszybciej udać do Welis.
   Zbawczy dzwonek oznajmił nam, że to koniec pierwszej lekcji. Powoli ruszyłam do wcześniej nieznanego mi wyjścia do dnia dzisiejszego. Wyszłam i uciekłam z tego budynku. Znów. Wagary.
   Wsiadłam do autobusu i pojechałam do Alei Gwiazd.

_____

Wiem, wiem, krótsze niż zwykle, ale mam chwilowe zaćmienie umysłowe, a przez tą wspaniałą pogodę jestem przeziębiona i ledwo żyję... Mam nadzieję, że to wam na razie wystarczy, następną część obiecuję dłuższą i pojawi się ona w środę, w ramach rekompensaty za długą nieobecność napiszę wcześniej.
Wybaczcie jeszcze raz kochani. c:
Miłego weekendu
Ana

środa, 22 stycznia 2014

Przepraszam, przepraszam i przepraszam!

Heey,
witajcie po długiej przerwie. Niestety komputer mój został oddany do naprawy i nie miałam możliwości napisania i opublikowania kolejnej części. Informatyk nawalił i długo musiałam czekać.... Obiecuję, że w tę sobotę pojawi się kolejny rozdział, mam jutro i pojutrze sprawdziany, więc dlatego nie opublikuję ich w czwartek lub piątek.
Bardzo przepraszam i życzę wytrwałego czytania.
Zrozpaczona
Ana

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Przysięga Rozdział 2

Rozdział 2: Otchłań pytań

Cieka­wość przy­pomi­na we­sołego ko­legę, które­mu nie można zaufać. Pod­puści cię, ile może, po­tem w od­po­wied­nim mo­men­cie się zmy­je. A człowiek sam mu­si da­lej so­bie radzić, próbując zeb­rać się na odwagę. 

   W powietrzu unosił się papierosowy dym. Roznosił się po całym pomieszczeniu. Drażnił oczy i drapał w gardle. Co chwilę można było usłyszeć kasłanie człowieka dławiącego się obłokiem ohydnych tytoniowych oparów. Przez ten smród ledwo przebijał się zapach pieczonych dań.  Gdy rozmowy na sali przycichały dawało się usłyszeć piękną grę muzyków grających spokojną muzykę jazzową.
   Powoli weszłam do środka dusząc się chmurą spalonych papierosów. Odszukałam miejsce przy oknie. Odmachując opary usiadłam. Otworzyłam świetlik. Po paru minutach osoba, na którą czekałam wreszcie przyszła.
- Witaj Ano - powiedział mężczyzna w średnim wieku.
   Był to szczupły, wysoki pan o czarnych jak smoła oczach i równie ciemnych włosach, które powoli znikały z jego łysiejącej głowy. 
- Dzień Dobry panie Corelinie - przywitałam się wstając - Mam do pana sprawę - wycharczałam przecierając przekrwione oczy.
- Widzę, że papierosowe opary trochę ci przeszkadzają. Myślałem, że będzie mniejszy ruch i tylu palaczy tu nie przyjdzie. Jeżeli chcesz możemy przejść do działu gdzie palić nie wolno - zasugerował - Pamiętam, że nie dawno spalałaś jeden papieros za drugim - zdziwił się.
- Rzuciłam to - wyjaśniłam krótko odganiając trujący dym.
   Władca Welis przytaknął i machnął ręką żebym poszła za nim. Rzuciłam z obrzydzeniem ostatnie przelotne spojrzenie na ludzi zgromadzonych w tamtej sali i wyszliśmy. Skierowaliśmy się w stronę drugiego pomieszczenia. Z ulgą wzięłam ogromny haust czystszego powietrza. Morderczy kaszel i duszności ustąpiły. W powietrzu czułam upajającą woń najdroższych dań.
- Tak w ogóle to mów mi po imieniu, nie chcę by ktokolwiek mnie postarzał mówiąc do mnie per pan - uśmiechnął się szeroko - Więc do rzeczy, po co chciałaś się ze mną spotkać? 
   Usiedliśmy przy niewielkim stoliku.
- Panie... To znaczy Corelinie mi chodzi o tą sprawę z Chrisem - posmutniałam - Chciałabym byś pozwolił mi powrócić na stanowisko Strażniczki. Będę chronić medalionu jak oka w głowie. Obiecuję! Będę trzymać nerwy na wodzy i odnajdę Christophera - spojrzałam na niego błagalnie.
   Mężczyzna podrapał się za uchem. Myślał chwilę. Wtedy podeszła kelnerka, młoda blondynka z paznokciami długimi jak szyja żyrafy, a makijażu miała co nie miara. Nikt jej nie uczył w domu umiaru? Podała menu i już miała iść, gdy Corelin rzekł:
- My tylko na chwilę jesteśmy. Poprosimy dwa razy tiramisu i po herbacie.
   Młoda dziewczyna, mruknęła coś pod nosem, zabrała karty dań i poszła na zaplecze rzucając pogardliwe spojrzenia na klientów.
- Z jednej strony twoja babcia, Caroline, wiedziała i przeczuwała, że to ty jesteś gotowa i odpowiednia do tej roli, nie jej córka, Susunnah - kontynuował - Była wspaniałą wojowniczką o ogromnej wiedzy jakiej nikt nigdy nie posiadł. Nie mogła się mylić, ale może jednak? - zamilkł.
   Miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam co powiedzieć by go przekonać.
- A może przywrócisz mi tą funkcję na próbę? Zawiodę, wypadam z gry, uda mi się, zostaję - zasugerowałam z nadzieją.
- Mówiłem, że nie chcę narażać ciebie i Welis - był nieustępliwy.
- Obiecuję, że nie zawiodę, bardzo mi na tym zależy. Zrobię wszystko. Jeżeli nie pozwolisz mi wrócić na tą pozycję sama na własną rękę poszukam Chrisa, bez medalionu i waszej pomocy - fuknęłam podnosząc się powoli  z krzesła.
- Nie ma takiej opcji, nie możemy stracić takiej osoby, bo sama szukała zaginionego chłopaka, ale nie wiem czy powinienem ci pozwolić.
  Starałam się przekonać go udając, że sama sobie poradzę, zawsze to działa!
- To nie pozwalaj sama to zrobię - chciałam już wyjść.
- Dobrze. Będziesz tą Strażniczką. Ale musisz liczyć się z tym, ze masz tylko jedną, jedyną szansę - powiedział z naciskiem na ostatnie słowa.
- Dziękuję ci - wróciłam na miejsce z przyklejonym uśmiechem na ustach.
- Nie dziękuj mi. Zobaczymy jak to się potoczy.
   Wtedy podeszła ta sama blondynka i położyła na stole zamówione desery. Stawiając je przewróciła talerzyk z ciastem na mój plecak. Zdenerwowałam się.
- Coś pani upadło - zaczęłam złośliwą gierkę.
- Widzę, nie jestem ślepa - niemiła ta kelnereczka, nie powinna tu pracować.
- Ale czy ja coś takiego mówię? Niech pani na przyszłość uważa, ja akurat nie wezwę kierownika by zrobił coś z panią i pani złym stosunkiem do klientów - sprostowałam, tym razem ja patrzyłam na nią z pogardą.
- Przepraszam - wymamrotała - zaraz podam nowe ciasto - zaczęła wycierać plamę szmatką.
- Nie trzeba, przeszła mi ochota - stwierdziłam - tak trudno przeprosić?
- Ana, przestań, dziękujemy za to ciasto, herbata i drugi wypiek nam wystarczą - machnął ręką mój towarzysz.
   Gdy odeszła spojrzał na mnie wymownie. Uśmiechnęłam się przepraszająco.
   Po tym mężczyzna sięgnął do nesesera. W nim trzymał wszelkie wartościowe dla Welis rzeczy kiedy musiał je przenieść lub przetrzymać. Ostrożnie rozglądając się czy nikt nie podgląda wstukał szyfr i wyjął medalik. Kątem oka zauważyłam, że ma tam trzy takie medaliony.W tym samym czasie strzepałam ostatnie okruchy ciasta z plecaka. Po tym podał mi cenniejszy naszyjnik niż góra złota wielkości Mount Everestu. Ten niepozorny naszyjnik otwiera Bramę to świata gdzie tyle złota jest niczym.
- Pilnuj go jakby to był największy skarb w całym wszechświecie. Tak jest faktycznie, ale chyba wiesz o co mi chodzi - uśmiechnął się promiennie.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - powtarzałam.
   Gdy Corelin dał mi naszyjnik zauważyłam chłopaka, tak mniej więcej w moim wieku, który się nam przyglądał. Na początku myślałam, że mi się tylko wydaje, ale gdy zobaczył, że na niego patrzę błyskawicznie odwrócił się. Potem znów zerkał. Tym razem na neseser mojego towarzysza.
- Za tobą. Chłopak patrzy na nas i na neseser. Mam złe przeczucia. Nie mówmy na razie nic o tym co mam zrobić! - szepnęłam sypiąc cukier do herbaty.
   Władca przytaknął i zajął się swoim deserem. Nie mówiliśmy nic dopóki jego talerz i filiżanki nie zostały całkowicie opróżnione. 
- Brawo za spostrzegawczość i podejrzliwość. Nigdy nic nie wiadomo, może to zwykły chłopak. Ale być może to szpieg Sarinów. Musimy być bardzo ostrożni. Nie wiem, ale udajmy, że jednak nie pozwoliłem byś była ponownie Strażniczką. Jutro przybądź do Welis by zobaczyć poszlaki i wysłuchać co inni myślą gdzie może się podziewać Christopher - instruował - Tylko uważaj by nikt nie zobaczył Bramy, nie wszedł za tobą i cię nie zobaczył - przestrzegał.
  Przytaknęłam. Udałam zasmuconą, mrugnęłam do Corelina i już pogardliwym oraz zdenerwowanym tonem oznajmiłam:
- No skoro zmieniłeś zdanie to ja idę. Zmarnowałam tu cenny czas! Chcę wam pomóc, a wy? Już chyba to wy jesteście ci źli, że niby zbyt się przejmuję?! Phi!
   Ostentacyjnie zarzuciłam plecak w stylu vintage na plecy i rzucając ponure do wiedzenia wyszłam. Podczas tego całego teatrzyku zauważyłam, że tajemniczy chłopak również wyszedł z restauracji "Canonise". Ze złośliwym uśmieszkiem stwierdziłam, że zmusimy go do obejścia wszystkich ulic w Californii.
Ruszyłam w pierwszą lepszą uliczkę, nawet nie spojrzałam jak się nazywa. Szłam prosto przez dobre pół godziny. Wtedy ktoś złapał mnie za ramię. Błyskawicznie odwróciłam się gotowa do odparcia ataku.
   Ujrzałam moją przyjaciółeczkę, Iness. Wywróciłam niedostrzegalnie oczami i przykleiłam fałszywy uśmieszek do twarzy. Wiedziałam doskonale, że źle robię, ale coś mi w duszy mówiło, że nie mogę tego zatrzymać, zniszczyć tej przyjaźni. Coś mi na to nie pozwalało.
- Hej kochana! - przytuliła się do mnie w geście powitalnym.
- Czeeść - odpowiedziałam rozglądając się za chłopakiem.
- Tak sobie szłam i zobaczyłam ciebie jak idziesz i postanowiłam, że pogadam - wyszczerzyła się.
  Na usta cisnęła mi się złośliwa uwaga, ale się powstrzymałam.
- To o co chodzi? - zapytałam nie za bardzo wiedząc co mam powiedzieć.
   Nigdzie go nie widziałam, może się schował.
- Bo wieeesz, kojarzysz Camerona, co nie?
- Taak, pamiętam, ten z naszego liceum, podkochujesz się w nim.
   Wreszcie zobaczyłam jego plecak za filarem. Nie za dobrze potrafił się maskować.
- Organizuje za trzy imprezę i zaprasza nas - jej usta wygięły się w coś podobnego do różowej, błyszczącej się podkowy z wybielanymi zębami.
- I idziemy tak? - westchnęłam ciężko.
   Nie lubię chodzić na imprezy do innych. Kiepsko się z nimi dogaduję i bawię.
   Chłopak się wychylił i teraz stał rozmawiając przez telefon.
- No weź, będzie świetnie, pójdziesz ze mną na zakupy! Kupimy ci coś - planowała zachwycona.
- No i oczywiście tylko ty będziesz przymierzać i kupować rzeczy, bo "nie widzisz niczego co do mnie pasuje" - wymamrotałam ledwo dosłyszalnie.
- Co? Możesz powtórzyć?
  Machnęłam ręką co miało znaczyć "nie ważne" i ruszyłam przed siebie, Iness za mną.
- To co? Jutro jedziemy do galerii?
- Jutro? Nie wiem, zobaczymy, zadzwonię do ciebie, a teraz muszę lecieć.
- Ok, czekam na telefon! - skręciła w inną uliczkę.
- Czekaj sobie czekaj - roześmiałam się.
   Dziewczyna już chyba nic nie usłyszała, bo zobaczyła wystawę ślicznych sukienek dolce gabbany.
- Zarozumiała snobka - mruknęłam.
   Przypomniałam sobie, że jeszcze przed chwilą śledził mnie ten chłopak, teraz go nie było. Odetchnęłam z ulgą, ale i niepokojem. Wróciłam do domu autobusem.
   Otworzyłam dwuskrzydłowe drzwi i weszłam do całkiem pokaźnego, pustego domu. Moi rodzice nie byli biednymi osobami. Ojciec razem z matką prowadzili ogromną firmę w Los Angeles. Ja uważałam, że są raczej skąpymi ludźmi, którzy żałowali mi pieniędzy na nowe trampki, choć stare były zniszczone.
   Mój dom jest wykonany w stylu nowoczesnym. Kuchnia czarno-biała, dużych rozmiarów, duży salon czarno-biało-fioletowy z ogromną sofą i stolikiem oraz mnóstwem multimediów typu telewizor i inne rzeczy. Schody na górę prowadziły do pokoju Cateriny, rodziców, mojej "samotni", gabinetu, łazienki i pokoju gościnnego.
   Wdrapałam się po nich do obszernego korytarza i zamknęłam się w czeluściach mojej jaskini. Mój pokój jest średniej wielkości na planie kwadratu. Na wprost wejścia są cztery okna z drzwiami balkonowymi dokładnie na środku, między nimi. Po prawej stronie stoi biurko, szafa i mała biblioteczka. Zaś po po lewej stronie jest ogromne łoże z białym, pikowanym zagłówkiem i dwoma czarnymi szafkami nocnymi po bokach. Koło wejścia widnieje toaletka, a obok niej kolejna biblioteczka. Bardzo lubię czytać, a o Welis, jego tradycjach, historii i prawach także muszę co nieco wiedzieć, więc dlatego mam tyle półek na książki. Cały pokój jest biało-fioletowy, a meble są w bielutkim kolorze. Nad łóżkiem mam ramkę na zdjęcie, bez żadnego obrazka w środku. Uwielbiam minimalizm, więc na półkach nie ma tylu figurek i innych ozdobników. W całym pomieszczeniu zawsze panował porządek.
   Gdy weszłam do środka zastałam wybitą szybę. Ostre kawałki leżały w nieładzie na dębowej podłodze. Rozglądałam się chwilę i ujrzałam niewielką białą karteczkę przyczepioną sznurkiem do kamienia. Wyjrzałam przez okno, nikogo teraz tam nie było, ktoś musiał zrobić to wcześniej. Wyszłam na korytarz. Pomyślałam, że może to być sprawka mojej siostrzyczki, ale nikogo nie było w domu oprócz mnie.
   Wróciłam do pokoju i rozsupłałam sznurek. Rozłożyłam kartkę. Ktoś musiał bardzo ładnie pisać, pomyślałam. Czytelnym pismem na kartce widniał napis:

Wiem co się dzieje z niejakim Christopherem O'Deanem, nie spotkamy się na razie, ale...
Aleja Gwiazd
Paula Abdul
Marilyn Monroe
Olivia Newton - John
Robert Evans
Hans Zimmer
Michael Jackson
Christina Aguilera

   Nic z tego nie rozumiałam. Po co mi nazwiska osób z Alei Gwiazd? Zaciekawiła mnie ta osoba. Ona może coś wiedzieć. Na razie muszę rozszyfrować co ona lub on miał na myśli i kim w ogóle jest!

To be continued...

Witajcie!
Już rozdział drugi! Proszę o fanfary i werble! I jak? Jak myślicie co miał na myśli autor liściku?
Może sami rozszyfrujecie? ;D
Mam nadzieję, że spodobała wam się ta część. W niej jest mnóstwo dialogów i uczuć. Wreszcie mogę się wykazać! Znów kolejna część jest długa, proszę abyście w komentarzach napisali czy wolicie takie długie części czy krótsze. Będę bardzo wdzięczna. c;

PS. Chciałabym Wam się pochwalić iż z koleżankami założyłyśmy fanpage, zapraszam do polubienia. Pokazujemy tam rzeczy, które własnoręcznie robimy. Nie zmuszam do lajkowania, ale byłoby miło!
Handmade-Polska

Całuski <3
Ana


czwartek, 2 stycznia 2014

Przysięga Rozdział 1

Rozdział 1: Zawistne Spojrzenie

Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zwiedzali się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie. 

   Ze łzami w oczach i  bólem w sercu wrzuciłam kolejny niewysłany list do szufladki pełnej podobnych pism. W jednej chwili przed moimi oczami przebiegło całe moje krótkie życie. Wspomnienia te były wspaniałe, ale niektóre sprawiały, że gorzkie łzy spływały po moich policzkach. Kiedy każdy dzień spędzałam z Chrisem, było pięknie. Byłam szczęśliwa, ale jednak moje życie nie było usłane różami. Lecz doceniam to, że mogłam spędzić z nim piętnaście i pół roku mojego życia.
   Jestem szesnastoletnią dziewczyną o imieniu Ana Ducane. Mam sięgające już do pasa brązowe włosy, zazwyczaj spięte w niechlujnego koka lub kucyka. Moja sylwetka nie jest jakaś powalająca, ale nie jestem ani za szczupła, ani za gruba i to mi się bardzo podoba. Tak samo jest z moim wzrostem, jestem średniej wysokości nastolatką z jasnymi, brązowymi oczami.
   Mieszkam w słonecznej Californii. Rodzice kompletnie się mną nie interesują i nie obchodzi ich to co się ze mną dzieje. Często wyjeżdżają daleko ode mnie i nawet nie dzwonią by się dowiedzieć co u mnie i czy w ogóle jeszcze żyje. Mają swojego pupilka czyli moją młodszą siostrunię, Caterinę. Jest perfekcyjna pod każdym względem. Uczy się najlepiej, ma ogromne osiągnięcia i nigdy nie miała ani nie ma kłopotów z nauką i swym zachowaniem wobec innych, jest bardzo odważna. Wszyscy ją lubią i chcą by ona darzyła ich tym samym uczuciem. Ja od zawsze nazywam ją Gwiazdą. Chociaż często ona jest winna rodzice tylko jej wierzą. Ja jestem tym niechcianym dzieckiem. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że byłam tylko jednym wielkim przypadkiem. Bardzo mnie to boli, chciałabym mieć mamę i tatę, którzy zainteresują się mną, ale cóż rodziców się nie wybiera.
   Miałam dwie wspaniałe i kochane przyjaciółki. Jane jest uroczą blondynką, o zielonkawych oczach jak trawa na łące. Była niewysoka, a jej sylwetka jest pulchniejsza od mojej. Iness to czarnowłosa, niebieskooka nastolatka. Wyższa ode mnie, bardzo szczupła, niemalże koścista.
   Zawsze mogłam na nie liczyć i w każdej chwili pomagały mi. Nawet jeśli było to coś błahego doradzały mi jak najlepiej mogły. Nie pytały o szczegóły jeśli wiedziały, że nie mam ochoty o tym za bardzo gadać.  Wszystko zapowiadało się przepięknie gdyby nie to, że we trójkę nie da się przyjaźnić. To ja zawsze byłam tym piątym kołem u wozu. One razem siedziały na każdej lekcji, a ja? A ja zawsze gdzieś w odległym kącie byłam razem z dziewczynami, które nie miały zielonego pojęcia co to jest inteligencja i szczerość. Bywało tak i bywa, że siedzę, spędzam czas i wszystko robię sama. One razem chichotały, śmiały, wypowiadały uwagi na temat różnych rzeczy. Za to nie byłam zła, lecz bolało mnie to gdy tylko zapytałam się o co chodzi,  one i tak stwierdzały, że nie chce im się tłumaczyć, to i tak jest nic ważnego i nie zasługuję na wyjaśnienia. No bo po co? Po co powtarzać to samo po raz setny? Miały bardzo dużo tajemnic. Rzadko kiedy mnie wtajemniczały, co najwyżej kiedy czegoś potrzebowały. Nie obchodziło ich to co czuję. Przecież jestem nic nie czującą osobą, jak to mówiła Iness gdy się kłóciłyśmy.
   Pewnego dnia puściły mi nerwy. Na jednej z przerw powiedziałam im co o tym myślę i że mogłybyśmy coś zmienić. Reakcja Jane była inna niż przypuszczałam. Na początku byłam przekonana, że wybuchnie głośnym śmiechem i zbagatelizuję całą sytuację, jak zawsze robiła, ale była bardzo smutna i też chciała coś zmienić w naszej przyjaźni. Myślałam, że poczuwa się do winy, ale gdy się dowiedziałam jaki był powód trochę się zawiodłam. Chodziło tu o parę razy kiedy poszłyśmy bez niej do sklepiku szkolnego i nic jej nie powiedziałyśmy. Jane stwierdziła, że to ona jest ta osamotniona. I kto tu ma problem? No cóż nie wnikałam w to, gdyż nie chciałam wysłuchiwać jej wywodów. W końcu wyszło, ze będziemy się razem przyjaźnić.
   Ale czy ja w to wierzę? Nie. Mam już głęboko gdzieś to co będzie, było i jest. Wolę już zostać sama niż w tej nic nie wartej „przyjaźni”.
   A pewnie zadajecie sobie pytania kto to ten Christopher z listu, czyż nie? To była jedyna osoba, która rozumiała mnie w stu procentach. Znałam go od piaskownicy, zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Ma on 17 lat. Jest wysokim brunetem o pięknych, dużych, błękitnych jak morska woda oczach. Dosięgam mu do ramienia. Jest bardzo przystojnym chłopakiem, bardzo dobrze zbudowanym.
   Napotykaliśmy na naszej drodze przyjaźni wzloty i upadki, ale zawsze udawało nam się porozumieć i pogodzić. Pamiętam jak zawsze mówił mi gdy byłam na niego wściekła, że on jest moim najlepszym przyjacielem i mam się uśmiechnąć oraz nie denerwować.
   Kiedy miałam lat czternaście, a on piętnaście dowiedzieliśmy się o sobie czegoś czego nigdy sobie nie wyobrażaliśmy. Okazało się, że jestem Strażniczką. Strażniczką czego? Medalionu, a poprzez niego czegoś więcej, Bramy. Od lat medalion był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Babcia umyślnie ominęła mamę, z powodu jej ignorancji i nieposłuszeństwa, postanowiła mi go dać. Wiedziała, że to ja jestem gotowa. Gdy ona umierała, a było to równo rok temu, już wtedy dała mi znak, że nie jestem zwykłym człowiekiem. Powiedziała mi następujące słowa: "Wejrzyj do swego serca, spójrz głęboko, tam ujrzysz źródło swej odmienności." 
   Często o tym myślałam, o co jej chodziło, ale nie udało mi się samej tego rozwikłać.
   Christopher za to jest moim Strażnikiem. Nasza tradycja, ludzi z nadprzyrodzonymi mocami, czyli Wellie'ni ze świata Welis, mówi, że Strażnik medalionu wybiera sobie osobę do pomocy, która by ją chroniła. Rada, która nam o tym powiedziała, o tym kim jesteśmy, wiedziała, że jedna osoba to za mało i ktoś mógłby umrzeć, więc byli radzi, że był to Chris, gdyż byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, więc do zdrady by nie doszło. A czym jest ta Rada? Władcami świata Nadprzyrodzonych, Rada Najwyższych.
   Władają oni dobrami Welis i bardzo chronią Bramę do tego świata, która, znajduje się pod Aleją Gwiazd, gdzie są odciśnięte ręce zdobywców Oscarów. Medalion otwiera ją i mogę tam wejść.
   Mieszkańcy tego świata mają nadzwyczajne moce. Jedni przywidują przyszłość, inni władają żywiołami. Jedną z obdarzonych osób była Anessa. Potrafiła wysyłać wiadomości myślowe. Do tego gdy chciała wysłać takową wiadomość czuła, widziała i słyszała to co odbiorca.
   Tego pamiętnego dnia, osiemnastego stycznia, wpadliśmy w pułapkę. Zlecono nam wyruszenie do Welis i przekazanie telegramu. Nie wiedziałam i dotychczas nie wiem co w nim było napisane, gdyż była to wiadomość poufna. A, że jestem osobą ciekawską byłam bardzo ciekawa o co chodzi. Podczas wędrówki do Alei wrogowie Wellie'nów, Sarini, złapali nas chcąc przechwycić telegram. Zabrali nas do ich pałacu w świecie zwanym Sarrią, do Orina, ich władcy. Zaprowadzono nas do Komnaty, miejsce, w którym się gromadziła tamtejsza Rada, lecz ja musiałam zostać na zewnątrz. Do środka wszedł tylko Christopher i dwóch Sarinów. Długo nie wychodzili. Od czasu do czasu słyszałam strzały z pistoletu. Krzyczałam. Chciałam tam wejść. Anessa, moja bliska koleżanka, która wyczuła, że jest coś nie tak, telepatycznie powiedziała mi, że mam tam nie wchodzić, że wypuszczą Chrisa. Jeżeli tam wejdę, zabiorą mi go na zawsze.
   Przeraziłam się, ale gdy usłyszałam odgłos łamanych kości, nie wytrzymałam. Zaczęłam się wiercić, kopać, ugryzłam nawet jednego z nich. Natychmiast tego pożałowałam, gdyż zbroja była bardzo twarda, zrobiona z najtwardszej stali. Gdy Sarini trzymający mnie nie zauważyli sięgnęłam po miecz jednego z nich. Przerażeni, widząc moją desperacje i wściekłość, nawet nie próbowali mnie powstrzymać i odeszli parę kroków do tyłu. Wedy wpadłam do środka jak błyskawica. Wzrok obecnych w tym pomieszczeniu skierował się na mnie. Podniosłam leżącą na podłodze broń i zaczęłam strzelać, zależało mi tylko na dwóch rzeczach, ocalić Chrisa i uciec. Nie potrafiłam się opamiętać. Trafiłam w parę osób. Między innymi w Orina. Wtedy zobaczyłam, że Christopher stał przy biurku, nie był ranny, wszystko było w porządku. Chłopak patrzył na mnie z wyrzutem, wtedy uświadomiłam sobie, że nie powinnam tego robić. Anessa miała rację. Władca wypowiedział słowa, które utkwiły mi w pamięci: "Jestem pewien, że Anessa powiedziała ci żeby tu nie wchodzić, inaczej nie zobaczysz jego już nigdy. Zapłacisz za to, co zrobiłaś Ano. Już nigdy go nie zobaczysz! Miej nadzieje, że rana się zagoi, bo jego skończy jeszcze gorszy los"
   Zaczęłam płakać, błagać by jemu nic nie zrobili, żeby Orin mi wybaczył. Żałośnie krzyczałam wtedy najpewniej dostałam szklaną butelką w głowę. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam przez zamglone oczy to widok związanego Chrisa. Potem obudziłam się w Pałacu Wellie"nów, ich władca Corelin wytłumaczył mi co się stało.
   Przechwycili wiadomość, zabrali do nieznanego miejsca Chrisa, a mnie zostawili na ławce w parku. Gdy mi to mówił zdałam sobie sprawę, że nogi i ręce miałam połamane. Przez parę tygodni czekałam aż zrosną mi się kości. Pisałam, szukałam mojego przyjaciela, ale nic z tego. Na początku nasz władca stwierdził, że gdy straciłam Christophera byłam niepoczytalna, więc chciał odebrać mi miano Strażniczki. Po długich rozmowach nie dawał się przekonać. Dziś znów spróbuję zmienić jego zdanie. Jeżeli nie zgodzi się sama sobie poradzę i chociaż odnajdę Christophera!
   Chłopak nie dawał znaku życia. Nie potrafiłam zrozumieć tego, że już nigdy go nie zobaczę. Poprzysięgłam sobie, że odnajdę go, przypilnuję medalionu i zgładzę Orina. To on zabrał mi kogoś kogo kochałam. Był moim przyjacielem, lecz ja zawsze chciałam by był kimś więcej. Nie potrafiłam tego powiedzieć. Bałam się odmowy, a wtedy możliwe, że nasza przyjaźń by się rozpadła.
   Boję się o niego. Co jeżeli go zabili? Nie, nie mogę o tym myśleć. Muszę działać. Tylko czynami mogę czegoś dokonać. Isandor będzie dumny. Uściślając jest on głównym generałem wojska Wellie'nów. Christopher złożył jemu oraz Corelinowi przysięgę, że zaopiekuje się mną i będzie im służył.
   Dodam, że Welis to nie jest świat pełen nowoczesnych technologii. Są tam staroświeckie tradycje, architektura, moda, ale broń jest równa współczesnej. Bardzo się rozwinęła od czasu pojawienia się wrogich Sarinów. Zagrażają oni naszemu światu. Oni mieszkają w Sarri.
   Na początku byliśmy sojusznikami, ale Orin nie zgadzał się na większość propozycji Corelina, więc stwierdził, że to nie ma sensu. Zresztą od dawna pragnął zawładnąć dobrami Wellie'nów.

____________________

Oto jest rozdział pierwszy. Wyszedł strasznie długi... Nawet za długi.
Na razie nic się nie dzieje, ale niedługo się rozpocznie prawdziwa akcja!
Życzę wytrwałości w czytaniu.
Jak tam minął Wam sylwester?
Całuski
Ana

Obserwatorzy